Teoria ewolucji zakłada, że
potomkowie człowieka wypełzli z wody i potem powoli przestawali
pełzać, systematycznie przybierając coraz bardziej wyprostowaną
formę. Oczywiście, przez całe lata było to negowane przez
kościół, czyli nieprawdziwe. Czarownice i ich praktyki też były
nieprawdziwe, dlatego wielka inkwizycja, czyli coś w rodzaju Radia
Maryja sprzed lat, na niby paliła je na nieprawdziwym stosie
nieprawdziwym ogniem. Czarownice, nie ich praktyki.
Ewolucja to proces ciągły, dziejący
się nieustannie, polegający na stopniowych zmianach, zachodzących
w danym organizmie. Jesteśmy poddawani mu całe życie, podobnie jak
życie poddaje nas stale różnym próbom. Najcięższej zostałem
poddany w zeszłym roku, wraz ze śmiercią mojego Taty. Potem
zaobserwowałem u siebie ewolucję, którą mogę porównać tylko z
rewolucją. A dotyczyła ona instytucji kościoła. Dotyczyła, bo to
temat u mnie już zamknięty...
Jako dziecko pamiętam, że ksiądz to
był ktoś. Co tydzień Rodzice kazali mi chodzić do kościoła, co
było dość upierdliwe. Bo to ławka twarda, klęczeć trzeba, drzeć
mordę, a i wymawiać ciągle te same formułki, zwane modlitwami. Z
drugiej strony, ksiądz był autorytetem, potrafiącym przez 20 minut
mówić o jakichś sprawach, których totalnie nie rozumiałem.
Apogeum mojej wiary sięgnęło zenitu
wraz z pierwszą komunią. To było przeżycie. Dostałem rower i
zegarek z 16 melodyjakmi, podczas gdy wszyscy koledzy mieli taki z
ośmioma. Mama i Tata zrobili mi huczną imprezę, no i w końcu
mogłem się wyspowiadać. Z samych strasznych rzeczy, o jakich
dowiedziałem się od księdza. Czyli z przeklinania, łapania
dziewczyn za włosy, niesłuchania
rodziców, niechodzenia do kościoła i podobnych.
Później było już mniej fajnie, bo i
w szkole ksiądz był mniej fajny, a całowanie ręki Henia Gulbinowicza podczas bierzmowania i jego złotego pierścienia jakoś nie spodobało mi się. Taką robotę załatwiła mi moja ukochana Babcia,
kochająca dziś pewną rozgłośnię radiową. Z drugiej strony,
koleżanka, która ze mną witała owego jegomościa, była zacnie
zbudowana, więc i miała za co dziękować Bogu, i Heniowi.
Oczywiście, w przeciwieństwie do mnie.
Na studiach już przestałem chodzić
do kościoła, bo coraz mniej mi się podobało to, co wyprawia się
dookoła. Pedofilia, dzieci, żony, zamiatanie brudów pod dywan, mnóstwo przeróżnych
przywilejów podatkowych, jakie mają dostojnicy kościoła. Na
dodatek ultrasi z Radia Maryja, tak kochający Boga i jego
przykazania, że aż wyznają zasadę, znaną zresztą z wypraw
krzyżowych, i mówiącą, że jeśli nie jesteś z nami, to jesteś
przeciw nam.
Ewolucja związana z moim postrzeganiem kościoła i księży zakończyła się w zeszłym roku. Praktycznie cały obowiązek pochówku Taty spadł na
mnie. Najpierw wizyta w szpitalu. Później zakład pogrzebowy, czyli
miejsce, w którym nigdy nie byłem, prócz dnia kiedy Mamie kupić
chciałem takie rękawice-kabaretki na sylwestra.
Pani przemiła, przesympatyczna i
rozumiejąca moją sytuację – „prawdziwa hiena cmentarna”, jak to się mawia o niej i osobach z jej branży! Do wypełnienia papiery, do ustalenia
różne szczegóły. W końcu przychodzi czas na wizytę w parafii.
Ksiądz denerwuje się, że msza ma być w kaplicy cmentarnej, a nie
w sobotę o 7 rano w kościele, bo pochówek jest przecież o 11.00,
a Tatę znano tylko u nas na dzielni. Nigdzie indziej!
Później ugina się, robi cholerną łaskę, bo w swoich
papierach nie ma wpisane, że w połowie lat dziewięćdziesiątych
XX w. Tata przekazał parafii darowiznę w postaci farb do
pomalowania elewacji kościoła i wnętrza oraz do pomalowania jego filii. Traktuje mnie przedmiotowo, a nie podmiotowo, jak „cmentarna
hiena”, nie zważając w ogóle uwagi na fakt, że dosłownie przed
chwilą odeszła osoba, która bardzo dużo dla mnie znaczyła. Chama
kawał, na dodatek z włosami zafarbowanymi na czarno i orlim nosem.
Apogeum ma miejsce tuż przed wyjściem.
Na moje pytanie, ile należy się za pochówek Taty, słyszę -
„jeśli zależy Panu, aby Pana Tata został godnie pochowany, to
proszę godnie zapłacić”!
Chętnie zapłaciłbym za niegodny
pochówek... tego księdza. I to niezłą sumkę, bo godnie pochować
to jego psi obowiązek!
Za takiego „opiekuna mojej duszy” i jemu podobnych, to ja serdecznie dziękuję!
Za takiego „opiekuna mojej duszy” i jemu podobnych, to ja serdecznie dziękuję!
P.S. Wspomniany ksiądz pochodzi z wrocławskiej Parafii Świętej Trójcy.