piątek, 23 sierpnia 2013
poniedziałek, 29 lipca 2013
Benefity z IKEA, czyli jak...
niedziela, 28 lipca 2013
Przyjaźń damsko-męska
Jeśli mówisz facetowi, że jest
atrakcyjny, jednocześnie uważasz się za jego przyjaciółkę i przy okazji skracasz dystans, to
tak, jakbyś usiadła na pracującej pile tarczowej z wiarą, że nie dobierze ci się do dupy.
niedziela, 30 czerwca 2013
Rasizm
Jeśli znęcasz się nad kimś fizycznie, to upewnij się, że jest to osoba tego samego koloru skóry. Inaczej możesz zostać posądzony o rasizm!
czwartek, 6 czerwca 2013
Cała prawda o byciu singlem
Z byciem singlem jest jak z ostatnimi
minutami meczu w piłkę nożną – nie ma czasu na przeprowadzanie
długiej akcji, ale chce się strzelić gola.
niedziela, 19 maja 2013
Byłem przestępcą
Bylem przestępcą. I podobnie jak
każdy przestępca zostałem oskarżony za niewinność. Moją winą
był jedynie fakt, że kiedyś w placówce pewnego banku wziąłem
pożyczkę. Nie u Pana Zenka za płotem w jakiejś zawszonej ruderze,
tylko w banku. Kwotę niemałą w sumie, i to na dużym procencie. Bo
bank podejmował przecie spore ryzyko.
Po kilku dobrych latach od tego
wydarzenia, i comiesięcznych wpłatach, do mojego domu przyszła
policja. Mili panowie zrobili małe przeszukanie i zabrali mnie do prokuratury. Na
przesłuchanie. Podobno skłamałem w moich dochodach i dałem komuś
jakąś łapówkę. Nic na mnie nie mieli, poza tym, że w swoim
życiu, w placówce banku zetknąłem się z pewnym obrotnym
dyrektorem, który z drugim obrotnym kolesiem miał jakiś proceder.
To była moja cała wina. Podobnie jak to, że podrobiłem podpis
księgowej z firmy, w której pracowałem i sam wypełniłem kwit o
zarobkach. Chuj z PIT-ami i z wyciągami z konta. Te chyba też
podrobiłem, choć nie przypominam sobie.
Kaucję ode mnie wzięli na kwotę
pięciocyfrową z trójką z przodu, bo inaczej siedziałbym w
areszcie z jakimiś przestępcami, równie niewinnymi, co ja. Przy
okazji też zakazali wyjeżdżać z kraju, kontaktować się z tymi
obrotnymi jegomościami z banku oraz nakazali co miesiąc stawiać na
komisariacie. Dozór policji to się nazywa. Podobne środki
zapobiegawcze zastosowano wobec mamy Magdy z Sosnowca, natomiast
marszałek województwa podkarpackiego z siedmioma zarzutami
korupcyjnymi i nie tylko, musiał za swoją tymczasową wolność
zapłacić kwotę dwa razy wyższą niż moja.
I tak śledztwo trwało 21 miesiący prawie. W tym czasie, niczym pies za rzuconym kijem, zapieprzałem z
Warszawy (gdzie mieszkam od kilku lat) do Wrocławia na każde wezwanie prokuratury. Na każde
skinienie palca. Oczywiście, nieustannie przeinaczano moje nazwisko,
a o mojej winie zaświadczał cały tłum pracowników banku, którzy
widzieli, jak podrabiam pismo z firmy, PIT-y i wyciągi z mojego
konta.
Trzy miesiące po wpłaceniu poręczenia majątkowego,
musiałem zasuwać 350 km do mądrych urzędników z wydrukiem
potwierdzającym moją wpłatę. To co ja do cholery robiłem na
wolności jeszcze?
Okazuje się, że prokuraturze
oficjalne dokumenty nie wystarczają i na potwierdzenie miejsca,
gdzie pracowałem, a było to akurat pewne wydawnictwo, musiałem dostarczyć gazety lub też wydruki z moimi artykułami.
Chuj z PIT-ami i wyciągami z konta, na które przychodziły moje
dochody.
W końcu, po wnikliwym śledztwie uznano, że jednak pracowałem tam, gdzie pracowałem, nie podrobiłem
pisma z księgowości, ani też moich PIT-ów i wyciągów z konta.
Nie wręczyłem też korzyści majątkowej. Orzeczono, że jestem
wolny, że już nie muszę stawiać się na dozór policji, a i z
kraju wyjeżdżać mogę. Oczywiście, aby otrzymać z powrotem mój
paszport, muszę osobiście zapierdalać do Urzędu Wojewódzkiego we
Wrocławiu, czyli wziąć urlop i zrobić jakieś 350 km w jedną
stronę. A przecież osobiście dostarczyłem go do ręki pani
prokurator. Czy nie powinno być tak, że zapierdala do mnie kurier z
prokuratury, albo jakiś policjant – w końcu policjanci podobno
wykorzystywani są do dowożenia wódki, żarcia czy dziwek wyżej
postawionym urzędnikom – wręcza paszport i bombonierkę w ramach
przeprosin.
Od czasu, gdy odzyskałem wolność
mija miesiąc, co oznacza, że trzy tygodnie temu moje 30 kafli
powinno być już na koncie. Z ustawowymi odsetkami, dzięki którym
z państwa polskiego wyciskam 45 zł miesięcznie. Od 30 kafli!
Kasy jeszcze nie ma. Ale to nic. Na pytanie dlaczego, dupek
z prokuratury przez telefon tłumaczył mojemu prawnikowi, że po
pierwsze był na urlopie, a poza
tym, on nie wie, na jaki numer konta mi kasę przelać. Bo przecież
30 kawałków przyniosłem w worku na ramieniu, niczym Mikołaj, nie wykonując przelewu bankowego z mojego konta.
Najpierw nasyłają policję, robią z
człowieka przestępcę, każą wpłacać kasę, bo inaczej grozi
trzymiesięczny areszt, a później mają problem z ustaleniem czegoś takiego, jak numer konta. A przecież wiedzę gdzie mieszkam, jaki mam numer telefonu i nawet, jaki jest charakter mojego pisma.
Kurwa, uwielbiam ten kraj!
Kurwa, uwielbiam ten kraj!
czwartek, 7 marca 2013
sobota, 16 lutego 2013
Bo trzeba godnie zapłacić!
Teoria ewolucji zakłada, że
potomkowie człowieka wypełzli z wody i potem powoli przestawali
pełzać, systematycznie przybierając coraz bardziej wyprostowaną
formę. Oczywiście, przez całe lata było to negowane przez
kościół, czyli nieprawdziwe. Czarownice i ich praktyki też były
nieprawdziwe, dlatego wielka inkwizycja, czyli coś w rodzaju Radia
Maryja sprzed lat, na niby paliła je na nieprawdziwym stosie
nieprawdziwym ogniem. Czarownice, nie ich praktyki.
Ewolucja to proces ciągły, dziejący
się nieustannie, polegający na stopniowych zmianach, zachodzących
w danym organizmie. Jesteśmy poddawani mu całe życie, podobnie jak
życie poddaje nas stale różnym próbom. Najcięższej zostałem
poddany w zeszłym roku, wraz ze śmiercią mojego Taty. Potem
zaobserwowałem u siebie ewolucję, którą mogę porównać tylko z
rewolucją. A dotyczyła ona instytucji kościoła. Dotyczyła, bo to
temat u mnie już zamknięty...
Jako dziecko pamiętam, że ksiądz to
był ktoś. Co tydzień Rodzice kazali mi chodzić do kościoła, co
było dość upierdliwe. Bo to ławka twarda, klęczeć trzeba, drzeć
mordę, a i wymawiać ciągle te same formułki, zwane modlitwami. Z
drugiej strony, ksiądz był autorytetem, potrafiącym przez 20 minut
mówić o jakichś sprawach, których totalnie nie rozumiałem.
Apogeum mojej wiary sięgnęło zenitu
wraz z pierwszą komunią. To było przeżycie. Dostałem rower i
zegarek z 16 melodyjakmi, podczas gdy wszyscy koledzy mieli taki z
ośmioma. Mama i Tata zrobili mi huczną imprezę, no i w końcu
mogłem się wyspowiadać. Z samych strasznych rzeczy, o jakich
dowiedziałem się od księdza. Czyli z przeklinania, łapania
dziewczyn za włosy, niesłuchania
rodziców, niechodzenia do kościoła i podobnych.
Później było już mniej fajnie, bo i
w szkole ksiądz był mniej fajny, a całowanie ręki Henia Gulbinowicza podczas bierzmowania i jego złotego pierścienia jakoś nie spodobało mi się. Taką robotę załatwiła mi moja ukochana Babcia,
kochająca dziś pewną rozgłośnię radiową. Z drugiej strony,
koleżanka, która ze mną witała owego jegomościa, była zacnie
zbudowana, więc i miała za co dziękować Bogu, i Heniowi.
Oczywiście, w przeciwieństwie do mnie.
Na studiach już przestałem chodzić
do kościoła, bo coraz mniej mi się podobało to, co wyprawia się
dookoła. Pedofilia, dzieci, żony, zamiatanie brudów pod dywan, mnóstwo przeróżnych
przywilejów podatkowych, jakie mają dostojnicy kościoła. Na
dodatek ultrasi z Radia Maryja, tak kochający Boga i jego
przykazania, że aż wyznają zasadę, znaną zresztą z wypraw
krzyżowych, i mówiącą, że jeśli nie jesteś z nami, to jesteś
przeciw nam.
Ewolucja związana z moim postrzeganiem kościoła i księży zakończyła się w zeszłym roku. Praktycznie cały obowiązek pochówku Taty spadł na
mnie. Najpierw wizyta w szpitalu. Później zakład pogrzebowy, czyli
miejsce, w którym nigdy nie byłem, prócz dnia kiedy Mamie kupić
chciałem takie rękawice-kabaretki na sylwestra.
Pani przemiła, przesympatyczna i
rozumiejąca moją sytuację – „prawdziwa hiena cmentarna”, jak to się mawia o niej i osobach z jej branży! Do wypełnienia papiery, do ustalenia
różne szczegóły. W końcu przychodzi czas na wizytę w parafii.
Ksiądz denerwuje się, że msza ma być w kaplicy cmentarnej, a nie
w sobotę o 7 rano w kościele, bo pochówek jest przecież o 11.00,
a Tatę znano tylko u nas na dzielni. Nigdzie indziej!
Później ugina się, robi cholerną łaskę, bo w swoich
papierach nie ma wpisane, że w połowie lat dziewięćdziesiątych
XX w. Tata przekazał parafii darowiznę w postaci farb do
pomalowania elewacji kościoła i wnętrza oraz do pomalowania jego filii. Traktuje mnie przedmiotowo, a nie podmiotowo, jak „cmentarna
hiena”, nie zważając w ogóle uwagi na fakt, że dosłownie przed
chwilą odeszła osoba, która bardzo dużo dla mnie znaczyła. Chama
kawał, na dodatek z włosami zafarbowanymi na czarno i orlim nosem.
Apogeum ma miejsce tuż przed wyjściem.
Na moje pytanie, ile należy się za pochówek Taty, słyszę -
„jeśli zależy Panu, aby Pana Tata został godnie pochowany, to
proszę godnie zapłacić”!
Chętnie zapłaciłbym za niegodny
pochówek... tego księdza. I to niezłą sumkę, bo godnie pochować
to jego psi obowiązek!
Za takiego „opiekuna mojej duszy” i jemu podobnych, to ja serdecznie dziękuję!
Za takiego „opiekuna mojej duszy” i jemu podobnych, to ja serdecznie dziękuję!
P.S. Wspomniany ksiądz pochodzi z wrocławskiej Parafii Świętej Trójcy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)