sobota, 16 lutego 2013

Bo trzeba godnie zapłacić!


Teoria ewolucji zakłada, że potomkowie człowieka wypełzli z wody i potem powoli przestawali pełzać, systematycznie przybierając coraz bardziej wyprostowaną formę. Oczywiście, przez całe lata było to negowane przez kościół, czyli nieprawdziwe. Czarownice i ich praktyki też były nieprawdziwe, dlatego wielka inkwizycja, czyli coś w rodzaju Radia Maryja sprzed lat, na niby paliła je na nieprawdziwym stosie nieprawdziwym ogniem. Czarownice, nie ich praktyki.
Ewolucja to proces ciągły, dziejący się nieustannie, polegający na stopniowych zmianach, zachodzących w danym organizmie. Jesteśmy poddawani mu całe życie, podobnie jak życie poddaje nas stale różnym próbom. Najcięższej zostałem poddany w zeszłym roku, wraz ze śmiercią mojego Taty. Potem zaobserwowałem u siebie ewolucję, którą mogę porównać tylko z rewolucją. A dotyczyła ona instytucji kościoła. Dotyczyła, bo to temat u mnie już zamknięty...
Jako dziecko pamiętam, że ksiądz to był ktoś. Co tydzień Rodzice kazali mi chodzić do kościoła, co było dość upierdliwe. Bo to ławka twarda, klęczeć trzeba, drzeć mordę, a i wymawiać ciągle te same formułki, zwane modlitwami. Z drugiej strony, ksiądz był autorytetem, potrafiącym przez 20 minut mówić o jakichś sprawach, których totalnie nie rozumiałem.
Apogeum mojej wiary sięgnęło zenitu wraz z pierwszą komunią. To było przeżycie. Dostałem rower i zegarek z 16 melodyjakmi, podczas gdy wszyscy koledzy mieli taki z ośmioma. Mama i Tata zrobili mi huczną imprezę, no i w końcu mogłem się wyspowiadać. Z samych strasznych rzeczy, o jakich dowiedziałem się od księdza. Czyli z przeklinania, łapania dziewczyn za włosy, niesłuchania rodziców, niechodzenia do kościoła i podobnych. 
Później było już mniej fajnie, bo i w szkole ksiądz był mniej fajny, a całowanie ręki Henia Gulbinowicza podczas bierzmowania i jego złotego pierścienia jakoś nie spodobało mi się. Taką robotę załatwiła mi moja ukochana Babcia, kochająca dziś pewną rozgłośnię radiową. Z drugiej strony, koleżanka, która ze mną witała owego jegomościa, była zacnie zbudowana, więc i miała za co dziękować Bogu, i Heniowi. Oczywiście, w przeciwieństwie do mnie.
Na studiach już przestałem chodzić do kościoła, bo coraz mniej mi się podobało to, co wyprawia się dookoła. Pedofilia, dzieci, żony, zamiatanie brudów pod dywan, mnóstwo przeróżnych przywilejów podatkowych, jakie mają dostojnicy kościoła. Na dodatek ultrasi z Radia Maryja, tak kochający Boga i jego przykazania, że aż wyznają zasadę, znaną zresztą z wypraw krzyżowych, i mówiącą, że jeśli nie jesteś z nami, to jesteś przeciw nam.
Ewolucja związana z moim postrzeganiem kościoła i księży zakończyła się w zeszłym roku. Praktycznie cały obowiązek pochówku Taty spadł na mnie. Najpierw wizyta w szpitalu. Później zakład pogrzebowy, czyli miejsce, w którym nigdy nie byłem, prócz dnia kiedy Mamie kupić chciałem takie rękawice-kabaretki na sylwestra.
Pani przemiła, przesympatyczna i rozumiejąca moją sytuację – „prawdziwa hiena cmentarna”, jak to się mawia o niej i osobach z jej branży! Do wypełnienia papiery, do ustalenia różne szczegóły. W końcu przychodzi czas na wizytę w parafii. Ksiądz denerwuje się, że msza ma być w kaplicy cmentarnej, a nie w sobotę o 7 rano w kościele, bo pochówek jest przecież o 11.00, a Tatę znano tylko u nas na dzielni. Nigdzie indziej!
Później ugina się, robi cholerną łaskę, bo w swoich papierach nie ma wpisane, że w połowie lat dziewięćdziesiątych XX w. Tata przekazał parafii darowiznę w postaci farb do pomalowania elewacji kościoła i wnętrza oraz do pomalowania jego filii. Traktuje mnie przedmiotowo, a nie podmiotowo, jak „cmentarna hiena”, nie zważając w ogóle uwagi na fakt, że dosłownie przed chwilą odeszła osoba, która bardzo dużo dla mnie znaczyła. Chama kawał, na dodatek z włosami zafarbowanymi na czarno i orlim nosem.
Apogeum ma miejsce tuż przed wyjściem. Na moje pytanie, ile należy się za pochówek Taty, słyszę - „jeśli zależy Panu, aby Pana Tata został godnie pochowany, to proszę godnie zapłacić”!
Chętnie zapłaciłbym za niegodny pochówek... tego księdza. I to niezłą sumkę, bo godnie pochować to jego psi obowiązek!
Za takiego „opiekuna mojej duszy” i jemu podobnych, to ja serdecznie dziękuję!

P.S. Wspomniany ksiądz pochodzi z wrocławskiej Parafii Świętej Trójcy.

1 komentarz: