piątek, 18 listopada 2011

Jeśli podkoszulek, to tylko z rękawkami!

Nie mam klaty, z której mięśnie wylewają się niczym botoks z ust niektórych panienek, ani też bicka wielkości dziecięcego nocnika. U mnie ćwiczenia siłowe zaczynają się i kończą na brzuszkach oraz pompkach. Pewnie dlatego nie noszę podkoszulek bez rękawków. Bo po prostu niespecjalnie jest się czym chwalić. A i mam jeszcze sporo pieprzyków, w tym jeden wycięty. 
Za to byłem, jestem i pozostanę wierny zwyczajnym podkoszulkom z rękawkami. Tym białym, czarnym i kolorowym. Tym z długimi i krótkimi rękawkami. Dlaczego? Bo kiedyś jeden podkoszulek uratował mi życie.
To było lata temu w knajpie. Po którymś piwie z rzędu, strasznie mnie przycisnęło. I tak nagle. Nie, nie pęcherz, wszak wtedy mierzyłem przynajmniej w srebrną nerkę. Ta druga, bardziej gówniana strona...
Z trudem dotarłem do toalety, wszak było daleko. Później - wiadomo. Horror rozpoczął się dopiero wtedy, gdy chciałem sięgnąć po papier toaletowy. Tym bardziej że ze sobą raczej go nie noszę, a rzadko chusteczki do nosa. Papieru toaletowego po prostu nie było, moje ciało przeszedł dreszcz, przed oczami miałem wizję pozostania tu znacznie dłużej niż chciałem. Sytuacja bez wyjścia. Beznadziejna, jak leczo mojej Mamy.
Co robić? Szybki rzut oka na całą toaletę nie pomaga. Patrzę na siebie. I nagle eureka, olśnienie, euforia. Zdejmuję podkoszulek z rękawkami, obrywam najpierw lewy, później prawy - tak, aby było symetrycznie - rozprawiam się z wrogiem w brązowym mundurze i wychodzę. Znajomi patrzą na mnie zdziwieni. Opowiadam im całą historię ze szczegółami. Nie wierzą, ale przynajmniej jest wesoło. Bardzo wesoło!
Dziś wiem, że jeśli podkoszulek, to tylko z rękawkami. W dni, kiedy czuję, że z żołądkiem jest coś nie tak lub po konsumpcji fasolki po bretońsku, zakładam te z długimi rękawkami. Tak na wszelki wypadek. Bo licho nie śpi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz