czwartek, 15 grudnia 2011

Myszka z misiem?

Kiedyś na ulicy usłyszałem, jak jakiś facet zwrócił się do swojej „drugiej połówki” z tekstem „orzeszku”. Myślałem, że padnę ze śmiechu, wyobrażając sobie laskę, pracującą w cyrku i pośladkami rozgniatającą orzechy. Nie odważyłem się spytać dlaczego tak na nią mówi i myślę, że zrobiłem dobrze, bo czasem lepiej pewnych rzeczy nie wiedzieć. 
O ile w pełni akceptuje zwyczajne, najnormalniejsze w świecie „kochanie”, o tyle, gdy słyszę „myszko”, „kotku” czy „tygrysku”, to mnie szlag trafia. Równie dobrze taka para mogłaby zwracać się do siebie „muszelko” oraz „paróweczko” i dawać upust swojej zwierzęcej chuci w miejscu publicznym, na przykład na środku wrocławskiego rynku. 
Lubiłem być nazywany „misiu”, pomimo że gabaryt mam raczej skromny. Sam też do takiej jednej zwracałem się „słońce”, pomimo że raczej nie biła od niej specjalnie jasna aura. Kiedyś usłyszałem, jak pewna laska do faceta mówiła „ogrze”. Był on raczej zwyczajny, przeciętny i wcale nie miał zielonej skóry. Może nieprzeciętnie waliło mu tylko z ryja? Ciekaw też jestem, jak mówił on do swojej partnerki? „Orbitko”, „mentosku” czy może „tic taczko”?
Nieraz też słyszałem „żabko”, „kwiatuszku”, „gołąbeczko” czy „małpko”. Trzy pierwsze są raczej neutralne, ale czwarte - już niekoniecznie. Gdy o nim myślę, to gdzieś z tyłu głowy mam osobę wpieprzającą nieustannie banany i w każdej sytuacji wymagającej użycia szarych komórek, nieustannie drapiącą się po czuprynie. Albo po jajach. 
Najbardziej jednak lubię „niuniuś”. Bo jest takie niewinne, urocze, sympatyczne i pełne ciepła. Raz nawet zostałem tak nazwany, ale chyba przez pomyłkę. Ostatnio namiętnie na moją bardzo dobrą kumpelę mówię „myszko”, a ona na mnie - „misiu”. Tak dla jaj.
Nie mam tylko odwagi spytać się o jedno! Mianowicie o to, czy jest myszką z misiem czy też bez... 

1 komentarz: